środa, 27 kwietnia 2016

''BEZ SŁÓW" MIA SHERIDAN - RECENZJA


''Byłem za głupi żeby cię wyśnić, Bree, a jednak się pojawiłaś. Jakim cudem? Kto wyczytał w moich myślach, czego pragnę, gdy nawet ja sam nie zdawałem sobie z tego sprawy?''


Bree Prescott to atrakcyjna młoda dziewczyna, która po tragedii jaka ją dotknęła postanawia spakować się i wyjechać najdalej jak to tylko możliwe. Takim oto sposobem trafia ona do spokojnego miasteczka Pelion, położonego nad malowniczym jeziorem, które z jednej strony jest uśpionym miasteczkiem, natomiast na przeciwnym brzegu tętniącym życiem miejscem wypoczynkowym. Na miejscu prawie natychmiast spotyka miłość swojego życia. Nie jest to jednak grecki bóg, mający setki adoratorek czy też będący stałym bywalcem miejskich klubów. Archer jest odrzuconym przez społeczeństwo wyrzutkiem, żyjącym samotnie w leśnej chatce odziedziczonej po wuju. Pierwsze spotkanie tych dwojga nie jest więc typowe, a on nie zaprasza jej z miejsca na randkę i nie obsypuje komplementami. Jednak Archer, mimo że nie odzywa się ani słowem, niemalże błyskawicznie sprawia, że serce Bree zaczyna bić szybciej na samą myśl o nim.

Spodziewałam się po tej książce czegoś totalnie innego niż w romansach, które czytałam do tej pory, nie było ich może jakoś specjalnie dużo, ale co nieco już o tym wiem. Miała to być historia przedstawiona do góry nogami, gdzie to mężczyzna jest nieudacznikiem i totalnym życiowym fajtłapą, a kobieta miała być niesamowicie silna i niezależna. Poczułam się więc trochę oszukana, gdy praktycznie na pierwszych stronach dowiaduję się, że Bree jest pokrzywdzona przez los i samotna. No dobra, może rzeczywiście trochę się czepiam, ale to miało odchodzić od schematów, a nie je powielać, a moim zdaniem tak właśnie się dzieje. Na kolejnych stronach dowiadujemy się, że główną bohaterkę uwielbia każdy kto ją tylko spotka na swojej drodze, okazuje się, że nie wiadomo jak miasteczko do tej pory mogło żyć bez jej pomocy, a wszyscy mężczyźni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się w niej zakochują, jednak ona oczywiście wybiera tego który jako jedyny, nie wygląda na zainteresowanego jej osobą. Czy to brzmi dla was jak coś nowego? Nie, no właśnie.


Teraz może skończę narzekać i przejdę do mojej ulubionej części książki, a mianowicie do Archera. Przyznam szczerze, że z takim bohaterem, nie miałam jeszcze do czynienia. Archer to chłopak w którym nie sposób się nie zakochać. Mimo, że przez sytuacje w jakiej się znajduje, budzi w czytelniku współczucie, to nie jest on nieudacznikiem. Został bezpodstawnie odrzucony przez społeczeństwo, ze względu na swoją ''inność'', nic więc dziwnego, że sobie z tym nie radzi. Poznanie Bree, sprawa że odkrywa on w sobie nieznane dotąd cechy, otwiera się na świat oraz daje ludziom drugą szanse, oczekując od nich tego samego. Wciąż jednak trzyma głęboko w sobie tajemnice, którymi nawet z ukochaną, nie chce się dzielić.


Mimo, że nie dostałam do końca tego, czego oczekiwałam, to to co zastałam w ''Bez słów'', wcale mnie tak do końca mnie rozczarowało. Książka wzbudza w czytelniku wiele emocji i sprawia, że jak najszybciej chcemy dowiedzieć się o dalszych losach bohaterów. Przyczepię się jeszcze tylko do kilku ostatnich rozdziałów, które moim zdaniem były zbędne. Jest to jednak tak ciepła i urocza opowieść, że ciężko byłoby mi tylko i wyłącznie na nią narzekać. To wspaniała historia o tym, że miłość potrafi skłonić człowieka do przełamania własnych barier i słabości, a do wyznania prawdziwych uczuć nie potrzeba ani słowa.



''Przyniosłeś ciszę, najpiękniejszy dźwięk jaki słyszałam, bo cisza była tam, gdzie byłeś ty. A teraz zabrałeś ją ze sobą. I wszystkie hałasy, wszystkie dźwięki świata, nie są na tyle głośne, żeby przebić ból złamanego serca.''


''Bez słów'' Mia Sheridan - 7/10



wtorek, 19 kwietnia 2016

PIERWSZE SPOTKANIE. CZYLI CO JA TUTAJ ROBIĘ.

 

 

Cześć kochani. 

Podejrzewam, że większość z was, trafiła tutaj nie przypadkiem, a prosto z mojego instagramu i zapewne wie już, że od dłuższego czasu zastanawiałam się nad założeniem bloga. Tak właśnie się stało i dziś możecie czytać pierwszy post na moim blogu. Myślałam nad tym, co w pierwszej kolejności chciałabym tutaj opublikować. Szczerze mówiąc to nie miałam zamiaru pisać typowego powitania, i przedstawienia się, bo myślałam że skoro trafiliście tutaj z mojego instagramu, to na pewno już sporo o mnie wiecie. Później jednak stwierdziłam, że tak na dobrą sprawę, to ja wiele przez te trzy miesiące spędzone w książkowej społeczności o sobie nie mówiłam, i chyba najwyższa pora to nadrobić, jeśli serio pakuję się w całe to blogowanie. Na początek się przedstawię, chociaż podejrzewam, że w większości już wiecie, że mam na imię Klaudia. W czerwcu skończę dwadzieścia lat i przestanę być nastolatką, ale spokojnie, to tylko liczby. Myślę, że jeszcze przez długi czas w tej nastoletniej kwestii się nic nie zmieni i przez długi długi czas nastoletnia cząstka mnie nie zniknie.

Zacznę więc może od tego, jak to się w ogóle stało, że jednak ten blog się tutaj pojawił i że  możecie to teraz czytać. Nie, nie obudziłam się pewnego ranka z genialnym pomysłem z serii ''zrób coś ze swoim życiem, zostań blogerką''.  Od bardzo dawna czytam blogi o książkach, uwielbiam przeglądać recenzje, tagi i różnego rodzaju posty które ci wszyscy kreatywni blogerzy wymyślają, jednak zawsze myślałam, że sama nie będę w stanie sobie z tym poradzić. Nie jestem jakoś specjalnie pomysłowa i kreatywna. Z drugiej strony jednak, nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować własnych sił i zamieścić swoją opinię w sieci. Skoro już czytam te książki i nie mam za bardzo z kim o tym pogadać, bo moi znajomi to zaczytują się raczej jedynie w etykietkach na środkach czystości w łazience, to czemu nie zamieścić moich przemyśleń w sieci. I tak oto właśnie się tutaj pojawiłam. Ot, taka prosta i zwyczajna historia powstania bloga,  jak pewnie większości z was.

Moja przygoda z czytaniem nie była jednak taka prosta. Jako dziecko omijałam książki szerokim łukiem. Za nic w świecie nie można było zagonić mnie do lektury. Wszystko zmieniło się jednak w klasie szóstej, w której po lekcjach musiałam czekać w świetlicy do późnej godziny, aż któryś z rodziców odbierze mnie i zawiezie do domu. Któregoś dnia z nudów, zawędrowałam do mało uczęszczanego przez uczniów kąta w sali i znalazłam tam regał z książkami, przypuszczam, że zaciekawiły mnie jakieś kolorowe i świecące okładki, teraz jednak za żadne skarby świata, nie jestem sobie w stanie przypomnieć co obudziło we mnie miłość do książek. Za dużo lat, od tamtej pory już minęło. Każdego następnego dnia w świetlicy wiedziałam już gdzie spędzę czas oczekiwania na rodziców. Do dziś przy książce spędzam każdą chwilę oczekiwania na cokolwiek. Na początku rodzice co jakiś czas kupowali mi książkę, zazwyczaj było to raz w miesiącu.  Od kilku jednak lat zawsze jak dostaje jakieś pieniądze, albo coś zarobię, to część z tej sumy ląduje w cudownym słoiczku z etykietką "NA KSIĄŻKI". Oczywiście nie jestem na tyle konsekwentna, żeby nigdy nie sięgać do pozostałych pieniędzy, jeśli w słoiku jest pustka. Jako książkoholicy pewnie sami doskonale wiecie jak to jest kiedy zupełnie przypadkiem w jakiejś księgarni w waszych rękach ląduje książka którą przecież od tak daaawna chcieliście przeczytać.



To chyba byłoby na tyle. Byłoby mi ogromnie miło, jeśli w komentarzach zostawilibyście jakiś ślad po sobie i kilka słów o tym co sądzicie, poza tym chętnie dowiedziałabym się od was, co chcielibyście w następnej kolejności przeczytać. Recenzje, top  5/7/15, a może macie pomysł na jakąś serie, albo kilka pytań. Jestem otwarta na propozycje. Bardzo wam dziękuje za czas poświęcony na przeczytanie tego postu, bo chociaż założyłam bloga dla siebie, to miło wiedzieć, że ma on jakichś odbiorców.  brakuje mi osób z którymi mogłabym porozmawiać o mojej miłości do książek. Na co dzień nie mam z kim porozmawiać o mojej książkowej miłości, ani powzdychać nad jakimś fikcyjnym charakterem, może tutaj kogoś takiego znajdę.

Trzymajcie się ciepło, i do następnego! 



 

 



Instagram